czwartek, 26 września 2013

Olia 613 beżowy blond

Używałyście farby do włosów Garnier Olia? A może myślałyście nad jej użyciem? Jeśli tak, to zapraszam dalej na recenzję koloru  613 beżowy blond.

Mam jasno brązowe włosy, rozjaśniane sprayem joanna. Używałam wcześniej Castinga 713 Mroźne mochacino, o którym możecie poczytać tutaj <KLK>. Po lecie chciałam odświeżyć kolor i mój wybór tym razem padł na trwałą farbę do włosów bez amoniaku od Garniera. Nie chciałam za ciemnego koloru więc wybrałam coś z gamy blondów.




W opakowaniu znajdziemy instrukcje, odżywkę, rękawiczki, emulsię oraz farbę. Aplikatora niestety brak, a szkoda bo to utrudnia aplikację. Za to opakowanie zapłaciłam 20 zł w rossmanie, często widuje teraz te farby za ok 15 zł w promocji. Nakładałam produkt na włosy pędzelkiem również kupionym w rossie za jakieś grosze, substancję wlałam do szklanej miseczki i wymieszałam.


Nałożyłam najpierw na odrost a następnie na całe włosy. Miałam nadzieje, że wystarczy mi jedno opakowanie jak przy castingu, ale niestety produktu było za mało. Starałam się rozprowadzić wszystko równomiernie. Czułam, że końce nie są dopieszczone i tylko delikatnie smagnęłam je farbą. Podczas farbowania nie czułam żadnego szczypania czy dyskomfortu(pamiętajcie o zrobieniu próby uczuleniowej!), w łazience unosił się o dziwo miły, kwiatowy zapach. Farba do włosów posiedziała na mojej głowie 30 minut i poszła od kran. Podczas spłukiwania włosy były splątanie i niezbyt miłe w dotyku. Dołączona odżywka nie polepszyła sprawy, właściwie nie zrobiła nic konkretnego. Po wyschnięciu włosów, wciąż były sztywne i lekko szorstkie ale już mniej niż na początku. Kolor wyszedł dość ciepły, ze złotym poblaskiem. Nie przyciemnił mi włosów( o to mi chodziło, dlatego postawiłam na farby blond), ładnie wyrównał cały kolor(nie zauważyła żadnych plam), nie wyszedł tak jak na opakowaniu(ale tego można się spodziewać jak się ma taki kolor włosów). Z czasem lekko się rozjaśnił i zrudział ale nie wypłukuje się zbyt mocno. Mi akurat ten rudy poblask się podoba, ale wiem, że niektórzy z nim walczą. Włosy doszły do siebie po naolejowaniu, nałożeniu maseczki i żelu lnianego. Wydaje mi się, że farba nie wpłynełą bardzo na ich kondycje ale spowodowała wypadnięcie kilku nadprogramowych włosów( gdy po umyciu próbowałam je rozczesać.) oraz lekko je przesuszyła. Oprócz tego nie zauważyłam wzmożonego wypadania ani większych szkód.

                                      Przed/ Po farbowaniu




Czy jestem zadowolona? Kolor mi się podoba, ale zdecydowanie fajniej na moich włosach zachowuję się Casting za który płacę podobne pieniądze. I chyba jednak w ciemniejszym odcieniu czuję się lepiej.  Do tego brak aplikatora i mniej wydajna zawartość. Z drugiej strony produkt nie wymywa się szybko i nie przyciemnił mi włosów(czego się obawiałam). Nie tworzy plam i ma przyjemny zapach. Niemniej jednak to chyba ostatnia moja przygoda z farbą Olia, wracam do zaufanego castinga;) Obawiam się, że kolejne farbowanie mogłoby jeszcze bardziej negatywnie wpłynąć na włosy.


Poniżej więcej zdjęć obecnego koloru:

 



poniedziałek, 23 września 2013

Ewalucja ma dziś urodziny:)

Urodziny ma się co roku, 22 urodziny raz w życiu. Czy to nie przygnębiające? Czas tak szybko leci, nawet się nie obejrzałam a tu kolejny rok na karku. Dziś z okazji moich urodzin kierowniczka ustaliła mi w pracy krótszy dzień i o 15 byłam już wolna. Niestety świętuję bez chłopaka, ale za to mam cudowną towarzyszkę która zakupiła szampan:) Także wieczór już zaplanowany. Dostałam wiele ciepłych życzeń, miłych słów od rodziny, współpracowników, koleżanek i nawet od was;) Ale macie pamięć:) Dziękuję za wszystkie maile z życzeniami:*

http://www.forum.kampermania.com.pl/download/file.php?id=1723

Dziś post o tym co dostałam na urodziny. Prezenty nie są najważniejsze, ale w tym roku każdy o którym napiszę jest bardzo wyjątkowy:) 

 Zacznę po kolei od niesamowicie uroczej niespodzianki od mojej współlokatorki. Nie dość, ze przywitała mnie wczoraj  przepięknym i prze smacznym, własnoręcznie ukręconym torcikiem to dostałam od niej słodkiego lizaka i długopis( w sam raz by go nosić go do szkoły wizażu:D) Kasiu powiem szczerze, że miałam dziś kiepski humor bo nie udało mi się spotkać dziś z moim Adamem a tymi gadżetami niesamowicie mnie rozbroiłaś:)




Dalej prezent od mamy;) Czyli nowy laptop, bo komputer wyzionął ducha. Dziękuję za wszystkie rady pod postem, w którym was prosiłam o pomoc. Mój wybór padł na lenovo bo wiele z was chwaliła tą firmę. Zdecydowałam się na 14 calowy noteboook w srebrnej odsłonie. Na razie śmiga aż miło:) Oby tak zostało. W planach mam ozdobić go naklejką na laptopa, ale na razie będzie srebrny:D Dzięki niemu mogę wrócić do mojej blogowej rutyny i mam nadzieje, ze posty będą pojawiać się wyjątkowo często:D


 I ostatni, najbardziej osobisty i wyjątkowy prezent. Tu pojawi się dłuuga długa historia, więc jeśli nie macie ochoty tego czytać radze pooglądać tylko obrazki...

Cofnijmy się w czasie do lat 90tych...
Czy pamiętacie jeszcze te czasy, gdy na komunie dostawało się rower? Ja żyłam właśnie w tej epoce:D Czekałam niecierpliwie by zamienić mój mały rowerek na duży rower. Okazało się jednak, że rodzice wymyślili coś innego. Udało im się odkupić od znajomego informatyka komputer z drukarka i skanerem. Bardzo się cieszyłam, grałam z radością w pasjansa i sapera, rysowałam w paincie i drukowałam co popadnie. Mimo, ze prezent był cudowny to z biegiem czasu zaczął mi doskwierać brak roweru. Używałam białej damki mojej siostry z czego wynikały mniejsze i większe sprzeczki, a to pobrudziłam gdzieś jej biały rower , a to obie chcemy jechać nim równocześnie. No nic, siostry jak to siostry zawsze się kłócą i równie szybko godzą, więc żyłyśmy sobie tak w symbiozie. Ania wyjechała na studia i poczułam jakby rower był właściwie mój… no ale nie był. Zapowiadała, ze chce go zabrać ale jakoś zawsze nie było jak, czym itp. W te wakacje moja siostra postanowiła zacząć jeździć rowerem do pracy i przy okazji odwiedzin zabrała białego rumaka:D A ja poczułam jakąś pustkę, normalnie skręcało mnie w środku. Czułam jakby zabierała mój rower ale dobrze wiedziałam, że nie jest mój. Totalna bezsilność. Z jednej strony wreszcie rower jest przy prawowitej właścicielce a z drugiej strony był u nas w domu od 18 lat i zdarzyłam go pokochać( w sposób jaki człowiek może pokochać rower oczywiście:D). No i stało się to czego się obawiałam, przez całe życie siedziało mi to gdzieś w głowie, ale nigdy nie dopuszczałam do siebie tej myśli – nie mam swojego roweru. W domu były inne, mamy, taty, jakiś stary składak ale żaden nigdy nie był po prostu mój. I tu mogłaby skończyć się ta historia ale na szczęście dopiero się zaczyna…
Mój chłopak był na bieżąco ze sprawą wyjazdu białej damki hen hen daleko więc zapytał mnie czy chciałabym, żeby zrobił mi rower. Nie wiedziałam o co mu chodzi więc wytłumaczył mi, ze ma części po starym rowerze dziadka i mógłby nad nim posiedzieć, oczyścić, umalować, dokupić parę rzeczy i dostosować do mnie. Wiedziałam, ze lada moment mogę zostać bez roweru i z chęcią się zgodziłam. Adam opowiadał mi o tym, co do niego wybrał, miałam wpływ na wybór farby, widziałam poszczególne elementy osobno. Prace trwały od dłuższego czasu i kilka dni temu zostały zakończone. I powiem wam szczerze, opadła mi szczęka… Nigdy przenigdy się nie spodziewałam, ze ten rower będzie taki idealny. W głowie siedział mi obraz małego starego odmalowanego składaka, a otrzymałam przepiękny i dumny rower miejski. Kolory świetnie się zgrały, a całość utrzymana jest w stylu vintage(światło na dynamo) wygodne siedzisko, przepiękne połączenie kolorów, hipsterski dzwonek, … No jestem taka dumna, że zaraz z tej dumy pęknę. Dostałam go w prezencie na urodziny i powiem szczerze, ze nie mogłam sobie wymarzyć lepszego prezentu. W planach jest jeszcze biały koszyk oraz naklejka z nazwą bloga by go lepiej spersonalizować.  Normalnie pisze to i mi się chce płakać z radości. Czuć, ze ten rower ma duszę, że był tworzony z myślą o mnie, że mój ukochany włożył do niego całe swoje serce. I powiem wam jeszcze na koniec, że nie wiem kto przeczytał moje wypociny:p Ale musiałam się z wami podzielić tą informacją. Mam swój własny rower i nie zawaham się go użyć! 




Na koniec kilka słów do Ciebie Adaś. Wiem, ze jesteś moim top obserwatorem i czytasz każdego posta i właśnie dlatego chciałam Ci podziękować w ten sposób za ten najlepszy jaki w życiu dostałam prezent. Dzięki tobie poczułam się jakbym miała znowu 8 lat a tu na karku 22. Dziękuję, że jesteś:*


Uff to koniec tego posta, pozdrawiam was cieplutko i idę świętować:) Muszę pożegnać Beatkę 21 letnią i przywitać tą starszą... mam nadzieje, ze mądrzejszą, zaradniejszą i pewniejszą siebie. Życzę sobie, żeby czas zaczął uciekać wolniej;)




niedziela, 22 września 2013

Electric Orange

Do tego lakieru podchodziłam jak pies do jeża. Blogerskie lakiery niestety zawiodły mnie w niektórych przypadkach kryciem(żółty), smużeniem i trudnością z nakładaniem( błękitny) oraz problemami ze schnięciem. Mimo ładnych kolorów nie używałam ich zbyt często, ale dumnie stoją w "lakierowym domku", bo w końcu to moje koleżanki blogerki przyczyniły się do ich powstania. Jednym z moich marzeń na najbliższe 10 lat jest mieć lakier do paznokci sygnowany moim imieniem/nickiem to byłby fejm! :D Ale przejdźmy do bohatera dzisiejszej rozprawy -  chciałam napisać o wibo pomarańczu z kolekcji blogerskiej od Siouxe.


Lakier wyglądem nie różni się od innych lakierów wibo, ma dodatkowo jednak nazwę bloga i kod do Siouxe:D Cudowny gadzet! ;) Pędzelek średni, powiedziałabym bardzo poręczny w użytkowaniu. Bałam się, że lakier ten nie spełni moich oczekiwań, ale myliłąm się. To obecnie mów ulubiony lakier z tej kolekcji. Kryje po 2 warstwach, schnie szybko, długo się trzyma na paznokciach i przepięknie wygląda. Może malowanie nie jest bezproblemowe ale nie jest też bardzo trudne. Ma w sobie drobiny które ślicznie igrają w słońcu, w cieniu natomiast dodaje to trójwymiarowości i głębi. To będzie jeden z moich ulubionych lakierów na zbliżającą się jesień. Bardzo dobrze się w nim czuje i moje coraz mniej opalone dłonie również. Siouxe przepraszam, że nie wypróbowałam go wcześniej. Żałuję, bardzo żałuję, ze tak długo zwlekałam!;)








środa, 18 września 2013

Jesienna kreska

Pewnie zauważyłyście, że mało mnie ostatnio tutaj;) Na razie nie mam internetu i ciężko mi być na bieżąco. Postaram się powoli odpowiadać na wasze pytania w mailach i komentarzach ale może mi trochę to zająć. Jeśli macie jakieś pilne pytanie, piszcie na maila, tam najczęściej zaglądam.


Właściwie to bardzo rzadko noszę takie barwy na powiekach. Do tego połączenia zainspirowały mnie moje nowe buty w bordowym kolorze.


Chciałam do ubioru dodać jakiś akcent pasujący do nich, a nie znalazłam nic innego w mojej szafie w podobnym odcieniu. Dokładając inne kolory bardzo spodobało mi się połączenie różu, pomarańczu i borda. Jako, że miałam rano trochę czasu pomyślałam, ze pobawię się makijażem i tak oto powstało to dzieło;) Czarny eyeliner już mi się kończy dlatego nie jest zbyt mocno nasycony. Wszystkie cienie pochodzą z paletki Sleeka Respect, nakładałam je na białą kreskę(Kredka Golden Rose) cienkim skośnym pędzelkiem(Annabele minerals) i mieszałam z fixerem z elfa(dzięki temu przetrwały cały dzień bez odbicia się na powiece). Z efektu jestem zadowolona;) Kolejnego dnia powtórzyłam ten makijaż bo czułam się w nim naprawdę fantastycznie. Mam nadzieje, ze i wam przypadł do gustu. Barwy zdecydowanie jesienne, nic nie poradzimy na to, że lato się kończy:) Lepiej to zaakceptować, zaopatrzyć się w ciepły kocyk i olejki zapachowe na coraz chłodniejsze wieczory;)




  

;)

Na koniec kilka ogłoszeń parafialnych:
1 Dostałam pracę, dziękuję wszystkim którzy trzymali kciuki:) Będę miała za co żyć:p
2 Na razie nie bardzo mam jak odpowiadać na komentarze i wiadomości, ale nie martwcie się. Jak już będę mieć internet na stałe nadrobię wszystkie zaległości.
3 Byłam na pierwszych zajęciach w szkole wizażu i chcę więcej! :D
4 Tęsknię za odwiedzaniem waszych blogów! I za rozmową z wami w komentarzach:*
5 Siedząc w Złotych Tarasach łapiąc wifi spotkałam Saurię i Siouxe:) buziaki dla was, miałyście okazję zobaczyć ten makijaż na żywo:D

sobota, 7 września 2013

Fantasy fire

Pisałam wam na fb, że jestem w trakcie przeprowadzki. Nie dość, ze nie mam internetu to nie mam właściwie co wam pokazać na blogu. Wszystko na co mam pomysł zostało daleko od Warszawy. Dlatego zaczęłam odkopywać czeluście laptopa i znalazłam kilka rzeczy, których(chyba) nie pokazywałam na blogu. Dziś retrospekcja nr 1 czyli lakier legenda: Max factor Fantasy Fire. Mam go dzięki wymiance i uwielbiam go!

Nadaje się jako lakier wierzchni na praktycznie każdą bazę. Ja upodobałam sobie połączenie z czernią. W buteleczce wygląda na różowo, fioletowy lecz na czarnym lakierze budzi się w nim bordo, złoto i zieleń. Coś niesamowitego! Sam w sobie kryje bardzo kiepsko, ale nie odbierałabym tego jako wady. To wręcz zaleta. Można go używać za wielu rożnych lakierach i za każdym razem wygląda zupełnie inaczej. Schnie szybko, ma dość krótki pędzelek i konsystencje, która dla mnie jest idealna. Zdjęcia troszkę kiepskie ale innymi nie dysponuję;)


 

 








 







Na koniec mam jeszcze do was prośbę. Mój komputer wyzionął ducha i szukam nowego laptopa. Jeśli jesteście zadowolone ze swojego to piszcie, co możecie mi polecić. Jedyne moje wymagania to 14 albo 15  cali , cena do 1600-1700 i dobrze by było gdyby nie był bardzo ciężki;)

czwartek, 5 września 2013

Raspberry beret

Dziś bardzo wyjątkowy post. Wyjątkowy dla mnie , jako blogerki. Jakiś czas temu jedna z moich czytelniczek, wysłała mi maila, że chciałaby mi wysłać lakier, który dostała, ponieważ ona nie używa takich kolorów. Powiem szczerze, że byłam pewna, że to jakiś żart. Po co ktoś chciałby mi ofiarować lakier?:D Zamieniłam jednak z kilka maili z Iwoną i doszłam do wniosku, że nie mam nic do stracenia. Czekałam niecierpliwie, bo na zdjęciach które dostałam niesamowicie mnie zachwycił. I oto przyszedł, cudowny wyjątkowy Deborah Raspberry Beret. Idealny kolor na jesień!

W uroczej kwadratowej butelce mieści się 8ml przepięknej substancji o bordowo, burgundowo, fioletowym odcieniu. W bazie zatopione są złote flejki, które nadają charakter na paznokciach. Lakier kryje po 2 warstwach mimo lekko żelkowej konsystencji. Obecnie jestem w nim całkowicie zakochana, nosze go bardzo często;) Trzyma się u mnie bardzo dobrze,  nawet do 5 dni. Schnie bardzo szybko. No nie mogę nic złego o nim powiedzieć:D

To ostatnie  pamiątkowe w moim starym mieszkaniu;) Już tęsknię za tymi widokami:)





















Dziękuuję Ci ślicznie Iwono! Ofiarowałaś mi przepiękny prezent i sprawiłaś, ze uśmiechałam się non stop:)