poniedziałek, 25 listopada 2013

Annabelle Minerals Golden Fair oraz Golden Fairest

Ten post miał być filmikiem. Nagrałam go już dawno temu ale niestety okazało się, że aparat złapał ostrość nie tam gdzie trzeba i przez cały czas moja twarz była rozmazana. W Warszawie nie mam ani sprzętu ani światła dlatego postanowiłam po prostu o tym napisać.

 Od końca sierpnia używałam podkładów mineralnych. Zamawiałam w ciemno, ponieważ nigdy nie testowałam żadnych kolorów z tej firmy. Wcześniej miałam przyjemność używać podkładu mineralnego Amilie minerals i mimo bardzo fajnej formuły nie trafiłam z kolorem:( Z biegiem czasu jego różowość coraz mocniej rzucała się w oczy. <KLIK>  Aplikacja i uczucie noszenia tego typu produktu była bardzo pozytywna. Właśnie dlatego zdecydowałam się na powtórkę z rozrywki lecz tym razem w innej firmie.


Wybrałam najbardziej żółte odcienie jakie znalazłam.Golden fair i Golden fairest o formule kryjącej( by zakryć różowość buzi)- nie mogłam się zdecydować po który sięgnąć. Mam dość jasną karnację ale właśnie kończyło się lato, więc słońce musnęło trochę moją twarz. Myślałam nad tym tak długo, ze w końcu zamówiłam oba.  Na paczkę czekałam jak na szpilkach, a jak ją otrzymałam od razu wzięłam się za testy.

Annabelle Minerals Golden Fair formuła kryjąca -  To jego pierwszego nałożyłam. Na początku kolorystyczny szok, wyglądam jak pomarańcza. Zirytowałam się i rzuciłam to w kąt. Po 2 h przejrzałam się znowu i o dziwo kolor trochę się dopasował! Nie mogłam w to uwierzyć. Wciąż wydawał mi się odrobinę za ciemny alei wpadający w orange ale nie było aż tak fatalnie.

Annabelle Minerals Golden Fairest formuła kryjąca  - nałożyłam go kolejnego dnia. Najpierw dał wrażenie mąki na twarzy, mega mega jasny żółtek. Nauczona dniem poprzednim odczekałam ok 20 minut i kolor bardzo ładnie się wpasował. Był jednak odrobinkę za jasny.

Annabelle minerals róż rose - przy zakupach skusiłam się również na mineralny róż, ten od razu trafił w moje serce. Jest bardzo mocno na pigmentowany, odrobina daje przepiękny naturalny efekt. Wtapia się w skórę dając efekt "młodzieńczego rumieńca". Jest mega wydajny, od sierpnia praktycznie nie widzę ubytku. Trzyma się u mnie cały dzień i nie traci na intensywności.
Nałożone na sucho. Od Prawej: Golden Fair/ Golden Fairest/ Rose

Spryskane wodą.
Nałożone na mokro(konsystencja zmienia się na kremową)


Kolejnego dnia nałożyłam je mieszając odrobinę obu i kolor wyszedł taki jak chciałam! Eureka! :D  Teraz gdy moja cera jest już blada, a lato odeszło hen hen podkład golden fairest jest idealny i z tego powodu powoli dobija dna:( Czas powoli zamawiać nowy.

O kolorach już opowiedziałam czas na formułę, zastosowanie, krycie itp. Oba są takie same w tym względzie więc opowiem o nich razem.

Do nakładania produktu używam zazwyczaj flat top ( na zdjęciu jedyny czysty jaki akurat mam:p) oraz ściętego pędzelka do różu:



Podkłady mają konsystencję proszku, wysypuję odrobinę na wieczko i "moczę" w tym pędzel typu flat top. Ważne jest otrzepanie pędzla z nadmiaru produktu, gdy tego nie robiłam podkład ważył mi się na policzkach i nie wyglądał zbyt dobrze. O wiele lepiej nakładać go cieniutkimi warstwami, a nie jedną i grubą. Spokojnie można stopniować krycie. Ja najczęściej nakładam 2 cienkie warstwy. Po pierwszym użyciu czułam się jak laleczka z porcelany bez żadnej skazy na skórze.Produkt rozprowadzam kolistymi ruchami od zewnętrznej części twarzy aż do wewnątrz. Od razu po nałożeniu jest lekki efekt maski, dlatego trzeba mu dać ok 10-15 minut by  zespoił się ze skórą. Czasem przyśpieszam ten efekt spryskując twarz atomizerem z wodą. Podkład na mojej suchej skórze trzyma się cały dzień, na tłustym nosie dość szybko zaczyna się błyszczeć anie nie ma tragedii. Nie używam na niego już pudru. Nie jest to produkt matujący ale ja nie jetem fanką całkowitego matu, więc bardzo mi to pasuje. Jestem z niego bardzo zadowolona, kolor jest idealnie żółty i przepięknie jasny. Czasem gdy za szybko go nakładam zbyt widocznie wchodzi w pory przy nosie ale zazwyczaj wiem, ze to z mojego niechlujstwa. Produkt nie podkreśla u mnie suchych miejsc, zdarza mu się jednak uwidocznić pory( nie są jednak dla mnie problemem). Do tego moja cera świetnie się z nim czuje.Mimo pełnego krycia nie jest ciężki, nie przesusza skóry. Mam wrażenie, ze stan mojej cery jest coraz lepszy, niespodzianki zdarzają mi się bardzo rzadko, skóra jest gładka i  miękka nawet bez kremu. Na pewno to również zasługa pielęgnacji ale mam wrażenie, ze również minerałów.Ja jestem zachwycona i na razie nie zamienię go na nic innego. Używam go naprzemiennie z moim kochanym bb creamem intense classic balm.

Kosztuje w sklepie internetowym http://annabelleminerals.pl 30 zł za 4g, 50 zł za 10g więc cena nie jest mocno wygórowana. Produkt jest bardzo wydajny, używałam ich od sierpnia, jaśniejszy szybciej mi się kończy ale wciąż zostało w nim sporo proszku.

Czas na zdjęcia buzi (Na każdym mam nałożony również róż mineralny rose):

A to moja buźka bez makijażu, raczej gładka, z piegami i zaróżowieniami, porami przy nosie itp ;)



Golden Fair solo:( za ciemny i za pomarańczowy)



Golden Fair pomieszany z Golden Fairest: (przy tamtejszej opaleniźnie to był ideał, obecnie jest za ciemny)



Golden Fairest solo: (mój obecny hit, przepiękny jasny żółtek)


sobota, 23 listopada 2013

Czy Yankee Candle są dla mnie?

Woski Yankee Candle uwierały mnie już od dłuższego czasu. Tyle o nich wszędzie, że ciężko się nie skusić. Nigdy nie byłam fanką świec, kominków zapachowych, kadzidełek więc nie wiedziałam, czy warto się w to bawić. Jakiś czas temu dostałam propozycję współpracy, miałam wybrać sobie zapachy i pisać o nich 2 razy w miesiącu. Miałam moment zawahania bo byłam ich ciekawa ale z drugiej strony takie pisanie mnie przeraża. Jak wiem, ze muszę o czymś napisać automatycznie odchodzą mi wszelkie chęci. Ze sprawy zrezygnowałam, bo o woskach już wszystko i wszędzie zostało powiedziane. Opisywanie zapachów tez nie jest dla mnie , bo każdy ma inny gust, inne rzeczy wyczuwa. Ale zebrałam się w sobie, zakupiłam 3 zapachy po 6 zł w podziemiach Warszawy, niedrogi błękitny kominek w empiku( ok 11 zł), podgrzewacze za 4 zł i postanowiłam raz na zawsze rozprawić się z tym i dowiedzieć o co tyle szumu.



Kupiłam świąteczny zapach christmast memories, truskawki sweet strawberry oraz owocowy pineaplle. Opakowania pachniały nieziemsko, świeży ciepły cynamon, truskawki prosto z pola ogrzane letnim słońcem... Pudełko w którym trzymałam produkty również całe przesiąkło cudownym aromatem. Podekscytowana uruchomiłam pierwszy raz kominek i ... nastąpiło rozczarowanie. Jeden wosk, drugi wosk, trzeci również... a tu nic. Napaliłam się na nieziemski zapach w całym pokoju a otrzymałam zupełnie coś innego.


 


Już wiem, że nie jestem fanem świeczek i nigdy nie będę. Przy paleniu czułam głównie zapach typowego wosku a gdzieś w tle tej woni dało się odczuć nutę zapachu który wybrałam. Nie wiem, czy ja jestem jakaś inna, czy wybrałam słabe zapachy ale niestety Yankee Candle nie przekonały mnie do siebie. Więcej po nie nie sięgnę, chociaż wzór jaki daje mój kominek na ścianie jest wyjątkowo ładny:) Chyba jestem po prostu anty świeczkowa i przy tym pozostanę;) Na szczęście  nie musicie się obawiać, więcej o woskach u mnie nie będzie;p


Ostatnio stworzyłam sobie zeszyt z pomysłami na kolejne posty, przez zmianę trybu życia i inne sprawy trochę się pogubiłam. Na pewno zauważyłyście, ze jest mnie mniej i tutaj i na forum, czy fb. Staram się ogarnąć i mam nadzieje, z takie planowanie pozwoli mi usystematyzować znowu pojawianie się postów. Dajcie znać co lubicie najbardziej czytać, postaram się dla każdego przemycić coś miłego:) Oczywiście wszystkich nie uszczęśliwię ale przynajmniej dowiem się, za czym najbardziej przepadacie. Koniecznie dajcie znać;)

Do napisania!;)

sobota, 16 listopada 2013

Piaskowy fiolet od wibo

Co dziś mam na paznokciach? Brokatowy piasek od wibo nr 3.  powiem szczerze, nawet nie wiedziałam, że marka ma w ofercie takie lakiery. Jakie szczęście, że dostałam go w boxie. Na koniec posta, pokażę co znalazło się w ostatnim pudełku od firmy, ale na razie zaserwuję wam lakier.

W buteleczce mieni się bardzo ładnie fioletowo złote drobinki w ciemnej bazie. Do pełnego krycia potrzeba mu 2 warstw. Schnie szybko i bez problemu. Maluję się nim dość łatwo chociaż miałam wrażenie, ze pędzelek się trochę "rozwarstwia". Mokry przepięknie błyszczy, suchy staje się szorstką i lekko migoczącą fakturą. Trwałość nie jest oszałamiająca bo zaledwie 2-3 dni. Bardzo podoba mi się efekt jaki daje, ciemno śliwkowa baza, wręcz czarna w niej różowe i złote punkty. Niedawno pokazałam piasek z p2 który uwielbiam, ten przepiękny wibo depcze mu po pietach;) Brokatowe lakiery z tym wykończeniem mają w sobie coś przyciągającego:)


 







Na koniec pokażę wam całe pudełko, bardzo w moim stylu. Masa lakierów<3 zawiodły mnie natomiast pędzelki, na pierwszy rzut oka widać, że są słabej jakości.






poniedziałek, 11 listopada 2013

Seductive

Niedawno wybrałam się do Berlina. Od dawna marzyło mi się buszowanie w sklepach niedostępnych na polskim rynku. Obowiązkowo zaliczyłam drogerię DM oraz primark. kupiłam wiele bardzo podstawowych rzeczy, może niedługo napiszę post z zakupami. Na razie pokażę wam jeden "przedmiot", o którym marzyłam od dawna... a mowa tu o piaskowym lakierze p2. Wybrałam dwa odcienie dziś przedstawiam państwu... P2 Seductive 030.

Lakier już w butelce przykuł moją uwagę. Złote drobiny w bordowo fioletowej bazie mieniły się nieziemsko. Znałam tego gagatka już wcześniej z innych blogów więc ten bling bling mnie nie zmylił. Na paznokcie nałożyłam dwie warstwy, które szybko nabrały piaskowego wykończenia i jakby zmatowienia. Nakładanie jest bajecznie proste, pędzelek bardzo wygodny i elastyczny. Schnie szybko i nie widać na nim żadnych odbić pościeli (magia piaskowego wykończenia!;)) Nie nakładałam na niego topu by nie zepsuć efektu i przetrwał u mnie 4 dni z drobnymi odpryskami. O dziwo zmywał się bez problemu, nie jak typowe lakiery z brokatem. Za to ma ogromny plus. Wygląda moim zdaniem przepięknie, idealnie wpisuje się w jesienną aurę. Ostatnio uwielbiłam go nosić, ma w sobie jakąś tajemnice;)




 


piątek, 8 listopada 2013

Faith in nature

Miałam spore problemy z bloggerem, mój ekran do pisania nie nadawał się do pisania. Miałam nadzieje, ze to szybko minie ale jednak się przeliczyłam. I tak mijały kolejne dni bez postów. Dziś na szczęście mój chłopak zajął się komputerem i mi wszystko naprawił. A więc wracam! Pomysłów na posty mam pełno... ale na dziś zacznę o naturalnych kosmetykach do włosów od Faith in Nature.

Firma Faith In Nature to producent naturalnych kosmetyków posiadający ponad 30 letnie doświadczenie. Produkty tej marki nie są testowane na zwierzętach, nie zawierają szkodliwych substancji. W swoim składzie nie posiadają szkodliwych substancji takich jak: parabeny, SLS, SLES, sztucznych barwników, oraz substancji zapachowych.

Na produkty skusiłam się bo zachęciły mnie składem, obietnicą naturalności i zawartości przyjaznych składników. Cena też nie powalała bo zestaw szampon = odżywka zapłacimy ok 36 zł <KLIK>. Recenzję podzielę na dwa bo oba produkty trzeba rozdzielić.

Zacznijmy od szamponu. Zawiera 250 ml produktu, ma dość apteczny ziołowy zapach, przezroczystą formułę o klasycznej konsystencji. Butelka jest poręczna, nakrętka nie sprawia problemów. Znawcą składów nie jestem ale z tego co wyczytałam na forum wizaz.pl to dowiedziałam się, ze zawiera naturalny detergent ASL, może on u niektórych powodować podrażnienia. Z typowych dobroci znajdziemy w nim nawilżający panthenol, olejek jojoba, antybakteryjny i przeciwzapalny olejek z drzewa herbacianego, ekstrakt z alg, wspomagający regenerację skóry oraz olejek eteryczny z pomarańczy. Jak zadziałał u mnie? Nie podrażnił, nie wysuszył skóry. Dobrze domywał oleje i fajnie się pienił. Nie jestem fanką jego zapachu ale nie jest na tyle drażniący by się do niego zniechęcić. Włosy były oczyszczone ale nie wysuszone na wiór. Wydaje mi się, ze po jego stosowaniu szybciej mi się przetłuszczały. Jest bardzo wydajny, ja myłam włosy nim tylko raz bo były wystarczająco oczyszczone. Na pewno nie jest to bardzo delikatny produkt dla każdego ale dla skóry bez problemów będzie ok. Nie rozkochał mnie, nie zawiódł mnie. Plus za fajny skład, czuję, ze robię dla włosów co dobrego;)

Skład szamponu dla zainteresowanych : Aqua (Water from the Lake District), Ammonium laureth sulphate (Coconut based cleaning agent), Sodium chloride, Polysorbate 20 (vegetable derived emulsifier), Citrus aurantium (Orange Oil), Panthenol (Provitamin B5), Cananga odorata (Ylang ylang oil), Buxus chinensis (Jojoba oil), Ascodhyllum Nodosum (organic seaweed extract), Melaleuca alternifolia (Tea Tree Oil), Parfum (natural aroma), Limonene, Linalool




Czas na odżywkę: ma bardzo rzadką konsystencję przez co nie jest zbyt wydajna, szczególnie, że lubię na moje włosy kłaść dużo produktu. Zapach mocno ziołowy, intensywniejszy niż przy szamponie. Lepiej sprawdzała się u mnie nałożona na ok 15 minut niż jako maska na dłuższy czas. Przy regularnym używaniu zauważyłam większy blask we włosach, stały się miększe w dotyku i bardziej odżywione. Niestety nie ograniczyła puszenia, co w kręconych włosach doprowadza do szału. Moja skóra głowy bardzo polubiła ten produkt, włosy również mocno nie narzekały ale nie był to efekt wow. Podoba mi się ciekawy skład, olejek z jojoby, wyciąg z wodorostów, nawilżona skóra głowy ale za tą cenę, chciałabym również otrzymać fajny, widoczny efekt na włosach.


Skład: Aqua,Cetearyl alcohol, Brassica campestris seed oil, Simmondsia chinensis seed oil, Panthenol Citrus aurantium dulcis peel oil, Cananga odorata flower oil, Melaleuca alternifolia leaf oil, Ascophyllum nodosum powder, Cetrimonium chloride, Limonene, Linalool.



Podsumowując jestem na tak, za naturalne dobrocie dla naszych włosów ale chyba olejek z jojoby to nie będzie mój ulubiony produkt. Idę szukać dalej, naturalnych składów ale z innymi składnikami, które będą korzystniej sprawdzać się na moich włosach:)

BTW mój telefon zyskał nową obudowę;) Uwielbiam ebay!;)